sobota, 8 kwietnia 2017

# 44 ciągle pada

Człowiek wraca do pisania, jak ma w głowie za dużo myśli albo wręcz odwrotnie: pustkę. I ja dziś wracam pokornie tutaj z tego drugiego powodu. Ale od początku....
Żyli już chwile, jeszcze nie długo, ale też nie krótko. Raz bardziej szczęśliwie, a raz mniej, ale generalnie większych problemów nie było. Aż naszły burzowe chmury. Takie co zbierają sie, żeby strzelić piorunem dość długo. Widziałam tę chmurę, wiedziałam z czego powstaje i czułam, że nieuchronnie błyskawica rozświetli niebo. Nie mogłam znieść czekania, więc odtańczyłam taniec deszczu i spowodowałam ulewę. Myślałam, że będę przygotowana. Miałam kalosze i pelerynę i przygotowaną parasolkę, żeby schować pod nią Jego. Ale zapomniałam parasolki, a przeciwdeszczowe rzeczy okazały się przemakalne. Stałam na tym deszczu, widziałam i słyszałam pioruny, ale nie potrafiłam nic zrobić-stałam jak glupia, jak słup soli i nic. A miałam przecież argumenty... Miałam... Wypadało się, ale chmura pozostała. A ja wciąż stoję, bo zabrakło słów, żeby powiedzieć głośno: złapmy się za ręce, razem podbiegnijmy pod dach. Ja zmokłam, On zmókł. Czy uda się przeskoczyć przez kałuże miedzy nami?

sobota, 5 grudnia 2015

# 43 grudniowe opowieści

Grudzień to taki niesamowity czas, kiedy nagle przestaje Ci się chcieć wszystkiego, bo święta są już za pasem. Mimo że śniegu nie ma za oknem, to Ty nucisz świąteczne piosenki, myślisz o prezentach. Świat naokoło też nie daje Ci wolnego od Bożego Narodzenia. Od miesiąca w witrynach stoją manekiny przebrane za Mikołaje, w galeriach na listach przebojów króluje "Last Christmas", a na facebookowych stronach wszędzie zdjęcia lampek, choinek i pięknie przystrojonych pierniczków. Święta zamieniają się w komercyjny boom na drogie prezenty, designerskie bombki na choince i coraz bardziej wydziwiane potrawy na stronie z książki kucharskiej spod zeszłorocznej choinki.

W telewizji mnożą się wersje świętych Mikołajów, aniołków, reniferów i spodów na zniszczenie Bożego Narodzenia. Święta to także domena komedii romantycznych, w których to miłość puka do naszych drzwi w ramach magii bożonarodzeniowej. Nikt nie zostaje sam. Każdy ma chyba swoją ulubioną pozycję, mimo że to kino mało ambitne, dość naiwne w swoim przekazie i przesycone słodkością. Mają jednak w sobie jakiś niesamowity klimat, klimat który porusza serce właśnie w takie grudniowe wieczory jak dziś. Nie wiem w czym tkwi ten fenomen, ale jestem pewna, że w każdym innym czasie w roku wzgardziłabym takim filmem i wyśmiała go.

Choinka, a pod nią prezenty, migające światło świecy na stole, zapach grzybów, świeżego ciasta, pomarańczy i pierniczków w powietrzu. W salonie panuje ciepła atmosfera, ale nie dlatego, że w kominku trzaska ogień, ale dlatego, że siedzi tu cała rodzina. To jeden z niewielu momentów w ciągu roku, kiedy można usiąść bez pracy, bez pośpiechu, razem. Panowie w garniturach, panie w sukienkach wcale nie są sztywni, ale roześmiani, pełni dobrych myśli na przyszłość. Wieczorem spotkanie z przyjaciółmi, przy domowej cytrynówce, planszówkach. Niby takich spotkań w roku jest kilka, ale nigdy nie jest tak jak wtedy. Przyjaźń, spokój, ciepło i miłość, to jak składniki na idealne święta, wspólne święta, święta razem.


czwartek, 16 lipca 2015

# 42 Wychowawca roku

Nie wiem jak to jest być zwykłym wychowawcą kolonijnym, ale wiem jak to jest być sternikiem-wychowawcą. Na obozie żeglarskim, obozie wędrownym panują inne zasady niż na normalnej kolonii czy obozie w lesie. Tu Twoi wychowankowie to już lekko starsze dzieci, choć nadal często mentalnie w przedszkolu, a Twoja grupa nie liczy więcej niż 8 osób. Nie musisz im non stop organizować czasu, bo spędzasz z nimi ponad pół dnia na małej łódce: 7 m długości i jakieś 2 m szerokości. Czasem bunkrują się pod pokładem, a Ty sterczysz na deku samotnie niczym Robinson Crusoe na bezludnej wyspie. Jesteś sam sobie sterem, żeglarzem i prawie okrętem. Posłuch w załodze musi być, żeby uniknąć wielu wpadek i gaf, nie zostać wiernym obiektem obserwacji Loży Szyderców na lądzie i żeby stan załogi zgadzał się pod koniec rejsu z tym na początku. To ciężka i mozolna praca...



Mój turnus obfitował w męskie załogi. 35 chłopa na 7 dziewczyn? Ależ te dziewczyny miały powodzenie... Oczywiście najlepsza pani sternika dostaje nową łódkę, jeszcze nie nazwaną, ale nazwaną No Name z tej właśnie to okazji. I załoga sama się znalazła, przyczepiła i nie chciała odczepić. "Weźmie nas pani? My będziemy Panią na rękach nosić! Będziemy gotować! Na jakiej jest Pani diecie? Wysokobiałkowej? Świetnie! Omlecik na śniadanie, może być? Pani ćwiczy? Super! To na pewno do Pani idziemy!". 5 licealistów, najgorszy wiek, największe siano w głowie. A siano to głownie miłosne rozterki, trawa i piwo. Rapsy all day all night, oczywiście z całej batalii głośników przywiezionych na łono natury. Przyznam się, że nie rozumiałam co oni mówią. Jak suahilii czy inny bengalski język. Eleonora, spo, wiadomix, zaorane, żenadix to najłatwiejsze do wychwycenia słowa nowego slangu. Nie wiedziałam, że aż tak stara jestem, że nie dogadam się z nastolatkiem już... Pora do grobu się zbierać. Ale to jeszcze nic. Ja myślałam, że taka nowoczesna będę, że ładowarkę samochodową zabiorę, żeby móc na łódce z akumulatora ładować, a to podobno jestem sto lat za murzynami... Oni power banki nabrali, ale to jeszcze w sumie nic. Oni mają to na baterie słoneczne! Ja nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje...

Bo bym zapomniała! Dziewczynki dwie dostałam! Ale one takie ciche, takie ani be ani me, każdy żart chłopaków na poważnie brały, takie biedne, bo w porównaniu z nimi takie porządne, zahukane trochę. Wszystko robiły co kazałam, zawsze usłuchane, ale jedna jakoś tak wolno jadła. Dostała pierwsza, a kończyłam pół godziny za całym obozem, zagadki nie rozwiązałam.



Kawa kadrowa, to taki czas w ciągu dnia, nie jeden raz nawet, kiedy sternicy siadają na trawce, pod drzewem i opowiadają co to też ich ciućmoki dziś zrobiły. Każdy się przechwala ze ma gorzej, że jego są gorsi, że bardziej brudzą, że mniej słuchają, że mniej robią, że więcej jedzą, że tamto sramto i owamto. Przez pierwsze dni wygrywałam. Zamiast kotwice wybierz, to młodzieniec rwie ją i kładzie na pokład, mimo że miała nas trzymać 10 m od brzegu. Kotwica to oczywiście ulubiony przedmiot, wokół którego mnożyły się problemy. Kazałam przenieść kotwicę z dziobu na rufę ( z przodu na tył), i po potwierdzonym przywiązaniu do łódki rzucić. Rzucona, ale nie zawiązana i porozwalana po całej długości łódki. Innym razem prosiłam o pomoc przy płetwie, kiedy ja zajmowałam się silnikiem przy cumowaniu do brzegu. Trzymaj linkę czerwoną znaczy puść do wody... Silnik zgasł, bo w silnik się "trzymana" lina wkręciła. Dobrze, że silni byli-trzymali mnie za nogi, kiedy nurkowałam i próbowałam odplątać nasz napęd. Trochę głuchoty albo zatkanych uszu-bo przecież prośba nie do niego jest, bo przecież ja już coś zrobiłem (najpewniej zjadłem coś i zostawiłem syf) i ja nie muszę pomagać, podawać. Ale raz na nich nakrzyczałam, raz sprawdziłam plecaki i zapanował spokój. Oprócz pojedynczych małpich wybryków, czyt wyskoczenie z łódki podczas płynięcia na silniku, to był spokój. Brak odpowiedzialnych za bałagan likwidowałam wyliczankami, pech chciał, że zawsze wypadało na tego, co akurat sprzątał swoją działkę. Jedne zakochał się w Mirindzie, młodszej dupeczce o jakies 4 lata (13 lat miała prosze państwa). I to zrodziło mnóstwo opowieści od serca. "Proszę Pani! Bo On miał tyle dziewczyn, z tyloma gada, a tyle na raz wyrywa. Bo Temu dała kosza dwa razy, a on ciągle. Bo Julka nie zwraca na mnie uwagi. A Pani ma chłopaka?".Ubaw po pachy.

Ale moi cudni chłopcy nie wygrali. Były inne kwiatki, takie jak łódka śmietnik-własna pani kapitan brzydziła się wejść na swoją łajbę. Trzeba było się przeciskać między torbami, skarpetkami i sokami. Podłoga to było bagno wciągające do kostek, materace zalane mlekiem, zamoczone ręcznikami i tyłkami w kąpielówkach. Blat stołu to jak chlewik dla świnek-okruszki, rozpaćkany pomidor, wylana herbata i wiele wiele innych. A nikt nie jadł, niczyje majtki, on nie słyszy i wychodzi bez słowa. Z kolei inny wariat, to gęba mu się nie zamykała, gadał pierdoły z księżyca, a na sam koniec został na środku jeziora i inna łódka go zgarnęła. BAAAAANG!




Fajnie jest, tyle wam powiem. To obok wielu problemów, wiele śmiechu i dobrej zabawy. Szkoda, że najlepiej się robi w załodze w ostatnie dni. Fajnie się pośmiać z nimi, z ich głupot i może coś im tam nawet pomóc. Bardzo wspominam właśnie ta historię ze skakaniem do wody podczas płynięcia na silniku. Dałam chłopakowi karę, a on się obraził. Wytłumaczyłam, że nie jestem zła, tylko że bardzo go lubię i dlatego ma myć gary. Nie chciałam, żeby zrobił sobie krzywdę, że to co się stało było niebezpieczne i że nauczy się, że następnym razem nie będzie skakał. Uśmiechnął się, bo usłyszał, że komuś zależy. To tak bardzo miło się robi, jak ktoś docenia co dla niego robisz.


polecam się na przyszłość,
sternik, wychowawca Pani Madzia