poniedziałek, 30 czerwca 2014

#27 Anaesthesia dolorosa

Zawsze byłam silna, byłam twarda. Wiedziałam co chce, co powinnam i jak dalej postępować. Znajdywałam w sobie tą moc, wchodziłam pod górę, na której wszystko już było dobrze. Teraz leżę i przygnieciona wszystkimi zdarzeniami ostatnich dni, nie mam siły się podnieść. Spadło na mnie tyle, że nie wiem co z tym wszystkim zrobić. Chciałabym spać i spać i spać. Bo wtedy nie myślę. Wiem, ze nie będę mogła wybić z głowy przez cały dzień myśli, ze powinnam się nie poddawać. Przez cały dzień będę coraz bardziej rozpadać się na kawałki i nikt mnie nie poskłada, nawet nie poda kleju. Nie umiem nawet się uśmiechnąć, a to zawsze było takie proste. 
Nie wiem co napisać. Bo teraz nic nie wiem. Mam różne myśli. Ale to co w mojej głowie nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie ma znaczenia. Nie ma żadnej wartości. Siedzę w wannie już tyle czasu. Jestem cala pomarszczona. Mam wrażenie, że minęły wieki. Ze wszystko przepływa obok, a ja jestem zamknięta w szklanej kuli. Nic nie czuje, nic do mnie nie dociera.

Anesthesia dolorosa.

piątek, 20 czerwca 2014

# 26 jak dorosłam

To dość śmieszne, że wena człowiekowi przychodzi jak tylko ma gorszy czas. Ile razy to pisarze tworzyli książki z powodu złamanego serca czy śmierci czy czegokolwiek innego. Ja tworze ścianę liter na e-papierze. To chyba pozwala pozbyć się złych emocji.

Podejmowanie mądrych i dojrzałych decyzji nie jest łatwe. A zmaganie się z konsekwencjami jest chyba jeszcze gorszę. Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni. Jestem pewna, że składanie się do kupy przyjdzie powoli. Ale tak jak za każdym razem w życiu, nauczy mnie to czegoś nowego, czegoś dobrego. Och! Już czuję się po ostatniej nocy starsza, bo dorosłam troszkę w ciemności.

środa, 18 czerwca 2014

# 25 dolby digital

W życiu nie wszystko jest czarne albo białe. Życie uracza nas całą gamą szarych sytuacji. W głowie mętlik, a na mętlik najlepszy spacer. A podczas spaceru pytanie, czym jest miłość, dla tak wielu zakazane słowo. Zawsze myślałam, że to jakaś euforia, motyle w brzuchu i nieprzespane noce. Rzeczywistość zakochania i złamanego serca nie raz mnie tego oduczyła. Teraz wydaje mi się, że nawet przelewanie na "papier" swoich myśli na ten temat jest tabu, swego rodzaju oczywiście.

Dzisiaj dla mnie miłość to po prostu najwspanialsza przyjaźń. Bardzo ciężko o taką. Gdzie zaufanie, beztroska i bezpieczeństwo przeplatają się ze sobą. Gdzie można rozumieć się bez słów, a muśnięcie drugiej osoby uspokaja i daje poczucie bezpieczeństwa.
Bardzo bym chciała być jak bohaterka co drugiej książki romantycznej: zakochiwać się, wiedzieć, że to na pewno to i zaraz budzić się bez szwanku z tej idyllistycznej wizji miłości. Zmieniać obiekty zauroczenia jak rękawiczki i czerpać z tego tylko same bonusy. Móc nie przywiązywać się. I nie przejmować się drugą osobą zanadto. Może w znieczulicy życie jest bardziej mono?
Czy miłość musi być różowa? W powietrzu serduszka, słodkość wylewająca sie zewsząd? Czy nie może być ukryta w wizycie w kinie, w uśmiechu wysłanym na pożegnanie zza szyby tramwaju  albo wspólnym czytaniu gazety w słoneczne popołudnie.
Czy miłość kryje się w tak spłyconej dziś formułce "kocham"? Czemu nie najważniejesze są gesty? Troska? Zwykłe poczucie bycia sobą w swoim towarzystwie?

Ale życie nie jest czarne ani białe. Jest szare, jak deszczowe chmury. Pytanie tylko czy przyniesie burze i zniszczenie, czy piękną tęcze.

sobota, 14 czerwca 2014

# 24 uśmiech

Dzień piątkowy, rondo w mieście. Stoję sobie na przystanku, a tu nagle widzę znajomą twarz! Uśmiecha się do mnie z drugiej strony ulicy! Ja też zaraz szczerze się jak głupia. To mój kolega z podstawówki, nie widzieliśmy się szmat czasu, chyba z 8 lat! Aż wstyd, że w takich okolicznościach. Pogadaliśmy chwilę, dosłownie kilka zdań. Ale ciepło spotkania, ten uśmiech z daleka, to wszystko wywołało wybuch pozytywnych emocji. Świat stał się piękniejszy, jaśniejszy i mniej zakurzony. Zauważyłam nawet, że droga powrotna do domu jest pełna pięknych kwiatów. W moje głowie zaczęły kłębić się myśli (może to przez makowe opary), że życie jest świetne, jedyne w swoim rodzaju. Że to uśmiech właśnie sprawia, że jest takie świetne. Że nos zawieszony na kwintę wszystko psuje, przyciąga chmury, zasypuje kurzem, pyłem wszystkie kolory.

Ptaki śpiewają. Uśmiech. Kawa pachnie w pokoju. Uśmiech. Truskawki rozpływają się w ustach. Uśmiech. A lekki deszcz orzeźwia duszne powietrze. Uśmiech.

Tyle spokoju...

niedziela, 1 czerwca 2014

# 23 Eviva l'arte!

Czasem mam w życiu taki okres, kiedy chcę być bardziej aktywna, bardziej kreatywna. W liceum podczas testów zawodowych pani psycholog robiła nam tez testy osobowościowe. Wychodziły typu naukowe, racjonalne etc. I trzecią cecha, która mi wyszła, to była przedsiębiorczość-taka jaka jestem. Zostało to skonfrontowane z tym jaka chciałabym być. Dwie pierwsze cechy pokrywały się, natomiast trzecie nie, ponieważ chciałabym być artystyczna. Nie wiem z czego to wynika, czy pan od plastyki w podstawówce nagadał mi głupot, że świetnie mi wychodzą prace plastyczne, czy dlatego, że mój tata ma lekkie zdolności manualne, dość zmarnowane przez historyka. A może to presja społeczeństwa, że trzeba być kulturalnym, że należy tworzyć, być oryginalnym etc. Nie potrafię stwierdzić czemu. Wiem tylko, że czasem mam ochotę wytężyć swoje szare komórki inaczej niż wkuwanie łacińskich słówek, mechanizmów procesów fizjologicznych, trudnych nazw, leków, chorób..... i tak bez końca.

A teraz zaczęło się od tego, że w przypływie wolnego czasu poszłam na ciuchy. Kupiłam koszulki dwie i sweter jakiś. I poszłam w następnym tygodniu znowu z przyjaciółką i znalazłam masę perełek. Spełniłam w końcu swoje marzenie o jeansowej kamizelce i czarnym body. To nic, tylko podsyciło mój zakupoholizm. Bo czy to nie jest piękne wydać 20 zł i mieć trzy siatki ubrań? Mieć masę nowych ubrań, które można ubrać tylko raz i nie będzie szkoda więcej ich nie ubierać?  Nie zdradzę Wam broń boże gdzie chodzę, bo przecież jeszcze będziecie podkradać. Tak, tak, jestem egoista i potwór!

Wraz z nową falą zakupoholizmu u mnie (pojawia się za każdym razem jak uda mi się kupić coś ekstra, bo wiedzcie, że nie każde wyjście na szmaty jest owocne), pojawiła się myśl o szyciu ubrań sama sobie. Już od dawna noszę się z myślą nauki szycia. A teraz mam maszynę i stertę materiałów. Skorzystałam z okazji, że byłam w mieszkaniu babci, przegrzebałam wszystkie pawlacze, nawdychałam się kurzu i przestraszyłam milion moli, ale wybrałam te najlepsze i najładniejsze materiały. Czekają teraz w dwóch workach schowane na swój czas, na mój wolny czas. Liczę, że wakacje będą owocne pod tym względem. Że nawet jak zdrowotnie nie będę mogła ich spożytkować, to dam upust swoim niespełnionym artystycznym marzeniom. Ale powiedzie, która dziewczyna nie chciała być modelką albo projektantką mody? Za swoich młodych lat owijałam się z kuzynką skrawkami, firankami i paradowałyśmy po korytarzu. Czasem któraś coś namalowała i marzyła, że uszyje kiedyś. A! kiedyś dostałam pod choinkę małą, różową, zabawkową maszynę do szycia. Szyła na serio! Ale nie cieszyłam się nią za długo, ponieważ złamałam jakimś cudem chińską igłę. A że wymiana igły kosztowała więcej niż cała maszyna, to maszyna poszła do kąta się kurzyć, czekając na przyszłe czasu na śmietniku.

Kolejną rzeczą jest fotografowanie. Nie jakiś tam zachodów słońca, tylko ludzi. Bo to nie tylko chodzi o portrety, fashion, tylko o spotykanie się z nimi, o rozmowy i poznawanie nowych osób. Mam maxmodels oczywiście, ale mam dość używania go jako metody znajdywania modelek. Tyle razy się umawiałam i prawie ani razu nic z tego nie wyszło. A moi znajomi są niechętni pozowaniu. Bo przecież się wstydzą.... Nie oczekuję cudu w te wakacje, że znajdę kogoś świetnego do roli modela, że zrobię ekstra portfolio. Ale po prostu chciałabym mieć w swoim foto dorobku coś więcej niż jezioro, łódka i zachód książka, coś więcej niż kawa zrobiona aparatem w telefonie...