sobota, 5 grudnia 2015

# 43 grudniowe opowieści

Grudzień to taki niesamowity czas, kiedy nagle przestaje Ci się chcieć wszystkiego, bo święta są już za pasem. Mimo że śniegu nie ma za oknem, to Ty nucisz świąteczne piosenki, myślisz o prezentach. Świat naokoło też nie daje Ci wolnego od Bożego Narodzenia. Od miesiąca w witrynach stoją manekiny przebrane za Mikołaje, w galeriach na listach przebojów króluje "Last Christmas", a na facebookowych stronach wszędzie zdjęcia lampek, choinek i pięknie przystrojonych pierniczków. Święta zamieniają się w komercyjny boom na drogie prezenty, designerskie bombki na choince i coraz bardziej wydziwiane potrawy na stronie z książki kucharskiej spod zeszłorocznej choinki.

W telewizji mnożą się wersje świętych Mikołajów, aniołków, reniferów i spodów na zniszczenie Bożego Narodzenia. Święta to także domena komedii romantycznych, w których to miłość puka do naszych drzwi w ramach magii bożonarodzeniowej. Nikt nie zostaje sam. Każdy ma chyba swoją ulubioną pozycję, mimo że to kino mało ambitne, dość naiwne w swoim przekazie i przesycone słodkością. Mają jednak w sobie jakiś niesamowity klimat, klimat który porusza serce właśnie w takie grudniowe wieczory jak dziś. Nie wiem w czym tkwi ten fenomen, ale jestem pewna, że w każdym innym czasie w roku wzgardziłabym takim filmem i wyśmiała go.

Choinka, a pod nią prezenty, migające światło świecy na stole, zapach grzybów, świeżego ciasta, pomarańczy i pierniczków w powietrzu. W salonie panuje ciepła atmosfera, ale nie dlatego, że w kominku trzaska ogień, ale dlatego, że siedzi tu cała rodzina. To jeden z niewielu momentów w ciągu roku, kiedy można usiąść bez pracy, bez pośpiechu, razem. Panowie w garniturach, panie w sukienkach wcale nie są sztywni, ale roześmiani, pełni dobrych myśli na przyszłość. Wieczorem spotkanie z przyjaciółmi, przy domowej cytrynówce, planszówkach. Niby takich spotkań w roku jest kilka, ale nigdy nie jest tak jak wtedy. Przyjaźń, spokój, ciepło i miłość, to jak składniki na idealne święta, wspólne święta, święta razem.


czwartek, 16 lipca 2015

# 42 Wychowawca roku

Nie wiem jak to jest być zwykłym wychowawcą kolonijnym, ale wiem jak to jest być sternikiem-wychowawcą. Na obozie żeglarskim, obozie wędrownym panują inne zasady niż na normalnej kolonii czy obozie w lesie. Tu Twoi wychowankowie to już lekko starsze dzieci, choć nadal często mentalnie w przedszkolu, a Twoja grupa nie liczy więcej niż 8 osób. Nie musisz im non stop organizować czasu, bo spędzasz z nimi ponad pół dnia na małej łódce: 7 m długości i jakieś 2 m szerokości. Czasem bunkrują się pod pokładem, a Ty sterczysz na deku samotnie niczym Robinson Crusoe na bezludnej wyspie. Jesteś sam sobie sterem, żeglarzem i prawie okrętem. Posłuch w załodze musi być, żeby uniknąć wielu wpadek i gaf, nie zostać wiernym obiektem obserwacji Loży Szyderców na lądzie i żeby stan załogi zgadzał się pod koniec rejsu z tym na początku. To ciężka i mozolna praca...



Mój turnus obfitował w męskie załogi. 35 chłopa na 7 dziewczyn? Ależ te dziewczyny miały powodzenie... Oczywiście najlepsza pani sternika dostaje nową łódkę, jeszcze nie nazwaną, ale nazwaną No Name z tej właśnie to okazji. I załoga sama się znalazła, przyczepiła i nie chciała odczepić. "Weźmie nas pani? My będziemy Panią na rękach nosić! Będziemy gotować! Na jakiej jest Pani diecie? Wysokobiałkowej? Świetnie! Omlecik na śniadanie, może być? Pani ćwiczy? Super! To na pewno do Pani idziemy!". 5 licealistów, najgorszy wiek, największe siano w głowie. A siano to głownie miłosne rozterki, trawa i piwo. Rapsy all day all night, oczywiście z całej batalii głośników przywiezionych na łono natury. Przyznam się, że nie rozumiałam co oni mówią. Jak suahilii czy inny bengalski język. Eleonora, spo, wiadomix, zaorane, żenadix to najłatwiejsze do wychwycenia słowa nowego slangu. Nie wiedziałam, że aż tak stara jestem, że nie dogadam się z nastolatkiem już... Pora do grobu się zbierać. Ale to jeszcze nic. Ja myślałam, że taka nowoczesna będę, że ładowarkę samochodową zabiorę, żeby móc na łódce z akumulatora ładować, a to podobno jestem sto lat za murzynami... Oni power banki nabrali, ale to jeszcze w sumie nic. Oni mają to na baterie słoneczne! Ja nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje...

Bo bym zapomniała! Dziewczynki dwie dostałam! Ale one takie ciche, takie ani be ani me, każdy żart chłopaków na poważnie brały, takie biedne, bo w porównaniu z nimi takie porządne, zahukane trochę. Wszystko robiły co kazałam, zawsze usłuchane, ale jedna jakoś tak wolno jadła. Dostała pierwsza, a kończyłam pół godziny za całym obozem, zagadki nie rozwiązałam.



Kawa kadrowa, to taki czas w ciągu dnia, nie jeden raz nawet, kiedy sternicy siadają na trawce, pod drzewem i opowiadają co to też ich ciućmoki dziś zrobiły. Każdy się przechwala ze ma gorzej, że jego są gorsi, że bardziej brudzą, że mniej słuchają, że mniej robią, że więcej jedzą, że tamto sramto i owamto. Przez pierwsze dni wygrywałam. Zamiast kotwice wybierz, to młodzieniec rwie ją i kładzie na pokład, mimo że miała nas trzymać 10 m od brzegu. Kotwica to oczywiście ulubiony przedmiot, wokół którego mnożyły się problemy. Kazałam przenieść kotwicę z dziobu na rufę ( z przodu na tył), i po potwierdzonym przywiązaniu do łódki rzucić. Rzucona, ale nie zawiązana i porozwalana po całej długości łódki. Innym razem prosiłam o pomoc przy płetwie, kiedy ja zajmowałam się silnikiem przy cumowaniu do brzegu. Trzymaj linkę czerwoną znaczy puść do wody... Silnik zgasł, bo w silnik się "trzymana" lina wkręciła. Dobrze, że silni byli-trzymali mnie za nogi, kiedy nurkowałam i próbowałam odplątać nasz napęd. Trochę głuchoty albo zatkanych uszu-bo przecież prośba nie do niego jest, bo przecież ja już coś zrobiłem (najpewniej zjadłem coś i zostawiłem syf) i ja nie muszę pomagać, podawać. Ale raz na nich nakrzyczałam, raz sprawdziłam plecaki i zapanował spokój. Oprócz pojedynczych małpich wybryków, czyt wyskoczenie z łódki podczas płynięcia na silniku, to był spokój. Brak odpowiedzialnych za bałagan likwidowałam wyliczankami, pech chciał, że zawsze wypadało na tego, co akurat sprzątał swoją działkę. Jedne zakochał się w Mirindzie, młodszej dupeczce o jakies 4 lata (13 lat miała prosze państwa). I to zrodziło mnóstwo opowieści od serca. "Proszę Pani! Bo On miał tyle dziewczyn, z tyloma gada, a tyle na raz wyrywa. Bo Temu dała kosza dwa razy, a on ciągle. Bo Julka nie zwraca na mnie uwagi. A Pani ma chłopaka?".Ubaw po pachy.

Ale moi cudni chłopcy nie wygrali. Były inne kwiatki, takie jak łódka śmietnik-własna pani kapitan brzydziła się wejść na swoją łajbę. Trzeba było się przeciskać między torbami, skarpetkami i sokami. Podłoga to było bagno wciągające do kostek, materace zalane mlekiem, zamoczone ręcznikami i tyłkami w kąpielówkach. Blat stołu to jak chlewik dla świnek-okruszki, rozpaćkany pomidor, wylana herbata i wiele wiele innych. A nikt nie jadł, niczyje majtki, on nie słyszy i wychodzi bez słowa. Z kolei inny wariat, to gęba mu się nie zamykała, gadał pierdoły z księżyca, a na sam koniec został na środku jeziora i inna łódka go zgarnęła. BAAAAANG!




Fajnie jest, tyle wam powiem. To obok wielu problemów, wiele śmiechu i dobrej zabawy. Szkoda, że najlepiej się robi w załodze w ostatnie dni. Fajnie się pośmiać z nimi, z ich głupot i może coś im tam nawet pomóc. Bardzo wspominam właśnie ta historię ze skakaniem do wody podczas płynięcia na silniku. Dałam chłopakowi karę, a on się obraził. Wytłumaczyłam, że nie jestem zła, tylko że bardzo go lubię i dlatego ma myć gary. Nie chciałam, żeby zrobił sobie krzywdę, że to co się stało było niebezpieczne i że nauczy się, że następnym razem nie będzie skakał. Uśmiechnął się, bo usłyszał, że komuś zależy. To tak bardzo miło się robi, jak ktoś docenia co dla niego robisz.


polecam się na przyszłość,
sternik, wychowawca Pani Madzia

poniedziałek, 25 maja 2015

# 41 Do czego słyży chłop

Dzisiaj każda kobieta to heros. Każda sobie sama poradzi i każda o siebie zadba.  Nie trzeba na  nią dmuchać i chuchać. Ognisko nie jest nam już potrzebne, a nawet jeśli, to przecież rozpałka jest, dużo papieru jest i jakoś to będzie. Męskie polowanie z dzidą zmieniło się w damskie polowanie na ładny krwisty kawałek polędwicy w spożywczym. Kobitki już nawet śrubokrętem potrafią czarować, młotkiem wywijać i pięknie szpachlować. Słoik też da się bez męskiej siły otworzyć: trochę sprytu wystarczy, jakiś nóż do podważenie i ciach, po problemie! Horrory oglądane pod kocem nie są już takie straszne, a sikać zawsze z koleżanką można iść, oczywiście zostawiając wszędzie zapalone światła. Nawet w łóżku damy sobie radę same, a co!

Ale jest powód, dla którego te dziwne potworki chodzą z nami księżniczkami po świecie... Brat, tata, przyjaciel a może chłopak czy mąż, bo oni po coś tu są. Bo na ziemi są jeszcze inne potworki: jaszczurki, pająki, ptaki, chrząszcze. Kto jak to właśnie nie oni odpowiedzą swoją rycerskością na paniczny krzyk kobiety, gdy coś wleciało do pokoju, kiedy coś w rogu namiotu się udomowiło, jak coś lata koło głowy.

środa, 11 lutego 2015

# 40 litania do romantyzmu

Nieubłaganie zbliża się ten dzień w roku, kiedy kiczowate serduszka wiszą wszędzie, każda umawia się na randkę z tym jedynym. I świat wariuje na punkcie kupowania romantyzmu. Przyglądamy się zakochanym parą na srebrnym ekranie. Słuchamy romantycznych playlist. Rozkoszujemy się najbardziej znanymi afrodyzjakami. W tym okresie znika gdzieś hasło, że faceci są z Marsa, a kobiety z Wenus. Bo w lutym nasze życie to happy end komedii romantycznej. 
Jedni fruwają pod sufit, a inni piją wódkę, bo nie mają z kim być przesłodcy. Tu pojawia się wielki hejt na tych wszystkich obchodzących 14 lutego, hasła, że bycie singlem jest modne itd itp....



A ja mam swoją definicję romantyzmu. I nie żebym nie lubiła kwiatków i czekolady, ale to wcale nie znaczy, że komuś na mnie zależy. Co za problem pójść i wydać trochę złotych monet. Nie tak się kradnie moje serce. Ja wymagam intelektualnych orgazmów, bo jak w pewnej książce napisano, najważniejsza strefa erogenna jest między prawym uchem, a lewym uchem. Lubię jak ktoś umie mi pokazać, że mnie zna. Że umie mnie rozbroić, jak antyterrorysta tykającą bombę. Że filmy ogląda się dwa razy: raz do połowy, a potem od połowy. Że ktoś umie zapełnić worek bez dna-mój brzuch. I że zaprasza mnie na herbatę, a kończy się na zimnej kawie i niespodziance pod poduszką. Pełne zaufanie w oczach, czuły dotyk i najzwyczajniej w świecie bycie razem. To jest romantyzm, romantyzm na codzień. 


sobota, 7 lutego 2015

# 39 z pamiętnika młodego chirurga

- Czy kiedyś czekałeś na coś tak bardzo, że nie mogłeś się doczekać?
- No pewnie!
- A czy później spotkało Cię wielkie rozczarowanie?
- Zdarzało się.
- No i właśnie w tym wszystkim to jest najgorsze, że ktoś niszczy Twoje oczekiwania...
- A to nie lepiej najpierw zderzyć się z rzeczywistością, a później naginać ją tak jak Tobie pasuje? Zmieniać rzeczywistość na taką z oczekiwań?



Moje pierwsze zderzenie z chirurgią to jak wpaść pędzącym autem w betonową ścianę. Bo przecież chirurgia to DOSŁOWNE naprawianie człowieka. Czy może być coś lepszego, bez urazy dla internistów, niż łatać pęknięte serca, uwalniać głowę od nagromadzonych w niej problemów czy zamykać wywiercone dziury w brzuchu? No jasne, że nie! A tu się okazuję, że nie dość, że zajęcia na klinice były marnowaniem czasu, to jeszcze codziennie rano chciało mi się płakać, że muszę wstawać na takie zajęcia....

Zaczęło się niewinnie. Nikt nie wiedział gdzie trzeba iść, do kogo się zwrócić o pomoc, bo katedry są trzy, a każda mówi, że nic nie wie. No jasne: student-jasnowidz, ma wszystko wiedzieć, ale najlepiej niech zniknie. Potem to jak zwykle: jestem w grupie jedyna dziewczyną. Stoję pod ścianą i przysłuchuję się paplaninie o grach, świństwach i  nie wiem o czym jeszcze. Spoko. Ale nie spoko trafił się asystent. Dr Błyskawica to lekarz starej daty, lekko osiwiały chirurg cieszący się niewyjaśnionym posłuchem na oddziale. "Już do was idę, tylko..." i sto tysięcy różnych powodów. Już znaczy godzinę co najmniej. "Chodźcie, idziemy na stół", on operuje, a my oglądamy plecy kolegi, który stoi na hakach, bo rezydent się zgubił. Biedny kolega, nie dość, że zdenerwowany, to jeszcze chce jakoś się zachować przy stole i odpowiada na Błyskawiczne pytania. Biedny, bo "młody, ale to nie Ciebie pytam"-kto pyta studenta o cokolwiek innego niż sprawy naukowe, żeby udupić?

Historie związane z blokiem operacyjnym są jeszcze dwie (a może więcej, wyjdzie pewnie w praniu). Pierwsza o tym, jak to operacja spadła.
Dr Błyskawica wysyła ze studentami stażystę. "Każ im się przebrać, a ja sprawdzę pacjenta". Pani na lewo, panowie na prawo. Szybko przebieram się, co by nie zostać z tyłu. Wychodzę i nikogo nie ma. Czekam. 5 min-pewnie łajzy, ślamazary jedne się przebierają. 10 min-pewnie omawiają w męskim gronie pacjenta. 15 min-damn! Pewnie się spóźniłam, tak długo przebierałam, że już dawno weszli na salę! Przejdę wszystkie sale, zakukam w okienka. Ale ich nigdzie oczywiście nie ma. 20 min-nie ma ich, zostawili mnie! Dobrze, że ktokolwiek jest w dyżurce... Okazuje się, że operacja spadła, że dr Błyskawica jest nie wiadomo gdzie, a ja tkwię na bloku! Pani się zlitowała, podała numer do doktora, a ja z zawałem serca dzwonie... "Panie doktorze, bo ja tu jestem na bloku i nie wiem..." "DZIECKO! Znalazłaś się! Koledzy są na oddziale, wywiady zbierają! Przebieraj się i zejdź na dół!".... Okazało się, że chłopaki miały mi powiedzieć, ale ja biedna telefonu nie wzięłam, a hasła do damskiej szatni nie znali. Co się działo potem, to też jest warte uwagi. Po zbieraniu wywiadu, mieliśmy dyskutować z naszym guru. Ale musimy poczekać, ponieważ on ma konsultację na Intensywnej, a tam już jest za dużo studentów. Jakieś 75 min później... Dr Błyskawica schodzi schodami, widzi nas, spuszcza wzrok, idzie dalej. Jakiej kolejne 35  min później... "Myślałem, że macie już seminarium. Tak to wziąłbym was na dół, ale gastroskopie już zrobiłem".



Druga historia jest trochę o worku, a trochę o tym, że baba chirurg to ani nie baba, ani nie chirurg.
Jedziemy oczywiście na stół. Przyjechał Pan z gastroenterologii, podobno przygotowany, podobno wszystko jest w porządku. Nagle niespodziewana informacja: pan z workiem zjadł rano kanapkę podobno. I ma dziwną chrypkę. Więc wszystko diabli wzięli. Dr Błyskawica rozgląda się po windzie i mówi: "dobrze, że nie ma tu kobiet, możemy opowiadać takie żarty". I jazda z tekstami co będzie bardziej bolało niż urwanie jaj ordynatorowi z interny, który odważył się wysłać im takiego pacjenta. Więc chyba powinnam się czuć doceniona, wzięta pod uwagę w chirurgicznym świecie, bo nie jestem babą...
Piękny sen zaraz prysł. Siadłam na ławce, kiedy kolejny raz zostaliśmy porzuceni w środku szpitala, na korytarzu, bez słowa ("czekajcie tu się nie liczy"). I jak nagle nie słyszę: "A pani dobrze się czuję? Dobrze, to co pani tak ciągle siada? Chirurgiem to Pani nie będzie."