środa, 29 stycznia 2014

#8 my się zimy nie boimy



Wszyscy tak czekali na ten śnieg, na prawdziwą zime. A jak spadł, to chyba nikomu się już nie podoba. Mokre buty, czerwony nos a'la Rudolf, zaparowane okulary (kto okularnik-ręka w góre-niech potwierdzi). Wszędzie chlapa-ciapa, sól i błoto na butach, a niedajboże jakiś śliski chodnik czy schody i zaliczona gleba. W tramwajach albo tak zimno, że szyby można skrobać, albo tropiki. I jeszcze katary, kaszle i ból głowy.
Jedynym lekarstwem jest się zakopać pod pierzynę (oczywiście wcześniej ubrać dres, gruuuuubą bluzę i włochate skarpetki), zaparzyć cały dzbanek herbaty, zjeść milion cukierków i oglądać stare wakacyjne zdjęcia. A do wakacji tyle jeszcze ponurych dni... Przynajmniej jak trzeba wstać, to się jasno już robi. A nie tak jak jeszcze tydzień temu: ciemno wszędzie, głucho wszedzie...


poniedziałek, 27 stycznia 2014

#7 medstudent

Jak byłam mała to chciałam być kaskaderem-naoglądałam się z tata Indiana Jonesa. Imponowało mi, że Ci ludzie skaczą, wchodzą w ogień i nic im nie jest.  Potem postanowiłam zostać archeologiem. Miałam przyjaciółkę, której tata zabrał nas na prowadzone przez siebie wykopaliska. Spałyśmy w namiocie na starym cmentarzysku, paliłyśmy ognisko i tańczyłyśmy wokół niego z pochodniami. W ciągu dnia wykopałyśmy krzemień ogromny, kilka fragmentów jakiegoś naczynia. Ale bardziej interesował mnie starożytny Egipt. Marzyłam o znalezieniu kiedyś jakiegoś faraona w Dolinie Królów.
Potem mi przeszło. Poznałam słowo mikrobiolog i tym kimś chciałam być! Nauczycielka od przyrody wytłumaczyła mi czym taka osoba się zajmuje. I zaczęłam uczyć się trudnych nazw struktur organelli komórkowych. Nie wiedziałam chyba nawet co to znaczy (system lamellarny!!!), ale czułam się taka mądra!
Za to zawsze uwielbiałam bawić się w lekarza. Leczyłam misie z zapalenia ucha (nawpychałam jednemu raz plastelinę zieloną do ucha, bo jakieś zmiany musiały być...), dziadkowi dawałam zastrzyki i osłuchiwałam go słuchawkami (prawdziwymi!), a z kuzynką robiłyśmy operacje na lalkach (szmacianym lalkom wszywałyśmy klocki w brzuchy, a wszystko zalewałyśmy czerwoną farbą). I nigdy jakoś nie myślałam o takim zawodzie. Po prostu się bawiłam. A potem zabawa przeszła w marzenie, a marzenie w studiowanie. Czy to dobry wybór? Czasem pluje sobie w brode, że życie sobie marnuje, bo mogłam iść na coś lżejszego. Czasem huczy mi w głowie, że jestem za głupia, że nie dam sobie rady, a potem będę beznadziejnym lekarzem. Ale za każdym jak widze, że moge komuś pomóc, dać kilka miesięcy/lat życia albo ulżyc w cierpieniu, to biorę się w garść. Wiem, że chce zostać lekarzem.

niedziela, 26 stycznia 2014

#6 niespodzianka

Każdy chyba lubi dostawać niespodzianki. A ja uwielbiam robić niespodzianki. Te dla osoby bliskiej i drogiej są najlepsze. Jakiś prosty, ale zabawny prezent, zwariowana rzecz bez okazji. To wszystko dla tego, żeby zobaczyć uśmiech na twarzy tej drugiej osoby. Bezcenne! I ta adrenalina, to napięcie przygotowywania. Czy wszystko się uda? Czy się spodoba? Czy nie zrobię z siebie aby może głupka? Pamiętam jak raz na urodziny mojej przyjaciólki zrobiłam razem z kilkoma dziewczynami gre. Nie zdąrzyłyśmy przygotować prezentu, więc to miało nam dać czas przez weekend. Sama gra okazała się strzalem w 10! Ale czasu nie kupiłyśmy sobie-Aga rozwiązała wszystkie zagadnki i zadania w dwie godziny...

A dziś to ja zostałam zaskoczona. Nie zdradzę co to było, co dostałam i co zastałam, ale trochę rozmazanym zdjęciem uchylę rąbka tajemnicy.

P. S.
Wiem czemu ludziom oczy się błyszczą. Bo zachodzą łzami szczęścia. Wiem czemu oczy zachodzą czasem mgłą. Bo to tak na prawde skroplona radość.

sobota, 25 stycznia 2014

#5 foe

Ostatnio dostałam pytanie dlaczego wogóle Lady Foe. Powiem szczerze, że było mi aż wstyd wyjaśnieniać. Takie infantylne... Byłam sporo młodsza i buszowałam po empiku. Dorwałam płytę z soundtrackiem z tajemniczego filmu "Hallam Foe". Odsłuchałam. Byłam oczarowana. Zarówno mistycznością muzyki, jak i niezwykłością tytułu. Chwilę później zakładałam swoje max models i ukradłam "foe". Nie wiedziałam długo co znaczy to słowo. Ale uwielbiałam je. Krótkie i melodyjne!
Chcę zatem udowodnić, że żaden ze mnie wróg i nieprzyjaciel. Że jestem urocza, słodka i łagodna! (Ale sobie schlebiam! Jeszcze wyjdę na narcyza...) Uwielbiam słodycze i dobrą książkę. Ubieram się w kokardki, zakolanówki i sweterki w romby. Włosy splatam w warkocz, a czasem w kulkę na czubku głowy-zupełnie jak Mała Mi, tylko u mnie większy nieład. Kiedy piekę, mam mąkę we włosach, a jak ostatnio robiłam ulubione brownis, to ochlapałam sobie twarz czekolada... Nie pytajcie jak to się stało... Chodzę w kaloszach, żeby móc skakać po kałużach. I tak, mam już 20 lat. Śpie w zimie z termoforem w stopach. I mam piżame w koty, moja ulubiona. Oglądam bajki, zdecydowanie polecam "Howl's moving castle"! I organizuje czasem u siebie planszówkowo, ostatnio nabyłam Munchkiny. Nie umiem się odgryzać. I jestem strasznie wstydliwa. I sentymentalna. A serduszka na fesjbuku są takie urocze! Nie śpiewam pod prysznicem, a to podobno czyni mnie smutnym człowiekiem. I bawią mnie nerdowskie żarciki. Nie słucham metalu, brzydko mi w czarnym.
P. S.
Przyznam się Wam, że filmu "Hallam Foe" nigdy nie oglądnęłam... Mam go, czeka na swoją kolej. Ale po prostu boję się, że się zawiodę. I te dwa słowa już nigdy nie będą dla mnie takie wyjątkowe i magiczne.

piątek, 24 stycznia 2014

#4 wschód

Bo widok z mojego balkonowego okna jest wbrew temu co można by sądzić niesamowity. Rano, czy to mgła czy to śnieg, a może piękne słońce, widok zawsze zachwyca. Ale to jedyny taki moment. Zaraz jak minie świt robi się szaro, albo zupełnie zielono i takoś tak zwyczajnie. Latem rolnicy ziemniaki kopią, czasem lisa można zobaczyć. A jak liście opadna z drzew w zagajniku zaraz za płotem, to już jest aż brzydko. Paskudna zwykłość...
I właśnie tu się zastanawiam czy to magia miejsca jednak, a może magia świtu?
P. S. Wiecie, czasem z panem M robimy sobie randki- wyjście w nowe miejsce i wygłupianie się, że to nasze początki i takie inne głuptasowe rzeczy. Co znaczy nowe może wytłumaczę-nie pl. Szczepański, nie Bomba, nie dwa razy biała duża kawa proszę! I dzisiaj tak było. I dzisiaj siedząc, i gadając sobie, poczułam spokój i ciszę, gdzieś tam w sobie, pierwszy raz od kilku ostatnich mrocznych tygodni. I było jak na tym wschodzie. Wybuch barw i nowego dnia pełnego nowych przygód, perspektyw i zabawy

poniedziałek, 20 stycznia 2014

#3 prostytucja

Mam takie wrażenie, że ostatni post był bez ładu i składu. Że pisałam go tylko dlatego, żeby się nie uczyć, bo przecież sesja. Taki mało konstruktywny jakiś. Ale skoro powiedziałam ostatnio a, to muszę powiedzieć i beee! Teraz też przecież powinnam się uczyć, ale nie zaznam spokoju, jeśli nie napiszę tego co leży mi na sercu. I powiem Wam szczerze, że ja nawet nie wiem jak mam o tym napisać. Z polskiego z wypracowań zawsze byłam kiepska, pamiętam jak panie w podstawówce kazała mi pisać sobie najpierw plan wypracowania, a dopiero potem się rozwodzić. Także chyba preferuje jednak "strumień świadomości" i luźne akapity. Czasem chaotycznie, ale mam nadzieję, że się odnajdziecie.

Trochę myślałam, trochę w ogóle stwierdziłam, że za dużo w tym moim kulturalnym życiu tej seksualności. Najpierw "Whore's glory", potem "Shame" polecony przez pana M, teraz książka "Czarodziejki.com", a dzisiaj jeszcze skusiłam się na "Nimfomankę cz. I". I może jeszcze przedświąteczny seans Kocham Kino "W ukryciu" można do tego zaliczyć-w końcu pseudo lesbijka miłość się tam przewija. Jeśli chodzi o ludzkie fantazje i perwersje czy co tam jeszcze, jestem zdecydowanie tolerancyjna. Ale zawsze chciałabym wiedzieć dlaczego. Chciałabym zrozumieć. Ale nie zawsze się da.  Bo dla mnie ludzka seksualność to trochę takie sacrum. Wiem, typowo babskie gadanie... Ale nie wyobrażam sobie dzielić się z kimś obcym swoją cielesnością, swoimi największymi wstydami. Bo przecież seks jest najlepszy, kiedy łączy go właśnie miłość. Więc po co ta prostytucja? Ja rozumiem, że ludzie to zwierzęta (proszę się nie buntować, ja po biol-chemie jestem!), że rządzą nami popędy. A popęd płciowy to jeden z najmocniejszych popędów jakie nami władają. I chyba właśnie czasem tak się nam włącza. Według stałego bywalca domów publicznych, seks z prostytutką daje Ci wolność-możesz popuść wszystkie seksualne bariery i robić z nią co tylko chcesz, bo przecież za to płacisz. Uważa też, że te kobiety to uwielbiają. Czerpią z tego przyjemność i wcale ich to nie poniża. Mają jeszcze z tego dużo pieniędzy. I ten pan twierdzi, że który z panów nie był w burdelu, ten nie jest prawdziwym mężczyzna. Trochę mnie to zbulwersowało, bo przecież wciąż mam przed oczami obraz  Czerwonej Ulicy w Bangladeszu. Małe dziewczynki sprzedawane przez rodziców, kobiety otwarcie mówiące, że nikt tam nie jest szczęśliwy i że cierpią. Może to praca jak każda inna, może to zwykły biznes. W końcu panie z Tajlandii muszą dbać o klienta, zwracać sprytem swoim jego uwagę. Reklamują się tu i tam, wyginając swoje ciała w "akwarium". Każda ma swój numer i są wybierane przez klientów, niczym łowiona rybka... Kobiety nie chcą być traktowane jak przedmioty, też potrzebują odrobinę czułości i miłości, ale nic z tego w zamian nie dostaną. Strasznie mnie zaciekawiła niezwykła religijność prostytutek. Meksykanki modlą się do Świętej Śmierci o miłość, buddystki o klientów, a młode Hinduski nie zrobią klientowi loda, bo przecież te usta szepcą modlitwy. Mówią, że sytuacja materialna zmusiła ich do tego, że to przecież szybkie i "łatwe" pieniądze, że to tylko na chwilę takie rozwiązanie. Ale przecież nikt nie kazał im uciekać z domu, pozwolić mężowi pić na kanapie czy skończyć porzucone studia. Mogły robić na dwa etaty jako sprzątaczka, jako recepcjonistka, kasjerka, cokolwiek! Mogły zachować swoją godność, swoją wartość. Zdecydowania taka praca jest krzywdząca, taka praca powoduje znieczulice i wielką ogólną niechęć do innych ludzi. To jest zdecydowanie smutne. Tyle poniżenia...

Obie pozycje są dla ludzi, którzy chcą uchylić rąbka tajemnicy. Dla ludzi, których nie obrzydzi wulgarny język i wulgarne obrazy. Niech nikt w tym nie szuka podniety, erotyzmu, bo przecież go nie znajdzie. To wspaniałe reportaże, dające do myślenia, wstrząsające. Przecież to prawdziwe, aż zbyt prawdziwe historie.

sobota, 18 stycznia 2014

#2 przemyślenia

Wykorzystuję właśnie swoja zabaweczkę, czytam "Czarodziejki.com", którą zdobyłam po tym jak w święta widziałam "Whore's glory", dokument o życiu prostytutek. Na prawde dobry kawałek filmu, pokazujący nieznaną część miasta/biznesu/życia (?). Akcja w Tajlandii, Bangladeszu i Meksyku. Szczerze Wam powiem, że niektòrych rzeczy się nie spodziewałam. I trochę ten dokumemt zmusił mnie do jakiejś tam refleksji. Zastanawiałam się jak to jest w Polsce, jak to wogóle działa i zaczęłam szukać. Pani Ewa Egejska wyszła tej ciekawości na przeciw. Jeszcze nie skończyłam, ale już po kilkuset stronach miałabym coś do powiedzenia. Ale ale ale ale ale! Opowiem o tym jak skończę i będę miała pełen obraz.
Może Wy macie jakieś ciekawe zdanie na ten temat? Czy prostytucja to sprzedawanie ciała i to sprzedaż jak każda inna czy może wielki błąd? Czy należy ją zlegalizować może? Czemu dziewczyny się na to decydują? A co z mężczyznami? Czy wiecie gdzie u Was w mieście jest jakiś burdel? I po co wogóle mężczyźni (głównie oni) się tam wybierają?

poniedziałek, 13 stycznia 2014

#1 żeglarsko

Dziś miałam wielkie plany na pierwszego posta o czymś. Ale wszystko poszło się paść-jak to się mówi. Mój brat bawił sie routerem i internet w całym domu padł. Ale dzięki temu nauka do sesji ruszyła do przodu. Choć nie do końca.... Zostałam właśnie właścicielem  (niezwykle podekscytowanym, szczęśliwym i pełnym nadzieji na milion książek do przeczytania) Kindla Paperwhite 2. Już załadowałam na niego kilka książek Vonneguta czy Ishiguro. I kilka pozycji w oryginale, czyt. po angielsku. Już mi ślinka leci na zabawe nowym gadżetem...
A teraz słów kilka o książce. Troche jest oszukiwana, przyznam się bez bicia. Kupiłam ją na październikowych targach książki. Z daleka wypatrzyłam okładkę z fenomenalnym zdjęciem zrobionym z topu masztu jakiejś łódki. Oto prezentuję Wam "Starego" i jego młodą ekipę, pod kapitaństwem Jacka Wacławskiego. Dodatkowy plus-najmłodszy kapitan wogóle w Polsce (18 lat i już taki stopień! Szacunek się wielki należy) i jeszcze student lekarskiego. Nie ważne ile kosztuję-biorę!
Czytać zaczęłam od razu. Jako sailor girl pochłaniałam kolejne strony nie mogąc się doczekać opisu rejsu, przygód i adrenaliny. Już na swoim koncie mam kilka pozycji podróżniczo-żeglarskich i właśnie te o legendarnym Hornie były najlepsze. Przyszły czasy kolosa z farmy, wiec podręcznik stał się najważniejszą książką na półce... "Stary, mlodzi i morze" leżało i czekało aż święta przyszly. Skończyłam ją dosłownie kilka minut temu, do kolacji.
Czytając stronę za stroną coraz bardziej się denerwowałam. Zdjęcia śliczne, ale gdzie tu akcja, gdzie jakieś epickie opisy!? Jakieś żeglarskie smaczki?! Opłynęli Horn, spotkali Polaków na stacji badawczej, pokłócili się, ale to nic nowego, niz ciekawego. Druga część nie przyniosła większej dawki emocji. Dwa razy, dosłownie, miałam wypieki na twarzy i szczerze denerwowałam się razem z załogą. Dowiedziałam się za to co nieco o niedźwiedziach polarnych. Nie będę się dłużej rozwodzić-książka trochę mnie zawiodła. Spodziewałam się czegoś w stylu "Dziennika na Horn", a dostałam delikatny pamiętnik z podróży. Wielki plus za zdjęcia, za film dołączony do książki. Kto nie czytał jeszcze nic żeglarskiego-polecam! Nie przestraszy się sztormów zbytnio, ale poczuję ten klimat jedności i świetnej zabawy jaka panuję na łajbie. A kto już zna takie pozycję, to niech też przeczyta-dla samych zdjęć warto.

środa, 8 stycznia 2014

#0 into

Zawsze chciałam pisać bloga. Jakiś pamiętnik może nie-przecież nie dam czytać całemu światu o tym, że ktoś mi złamał serce, byłam tam i tu, poplamiłam sobie spodnie kawą i wiele wiele innych.
Blog zdjęciowy już mam, ale każdy taki blog ma.
Sprawa wygląda zatem tak, że podjęłam wyzwanie: 52 książki w rok. Dość ekscytująca myśl. Mam już tyle pomysłów na to co chce przeczytać! A wiele z nich leży już na półce. Więc, do rzeczy! Blog o tym co przeczytam. A żeby nie było za łatwo, dodaje sobie drugie wyzwanie. 52 zdjęcia w rok. To kolejna motywacja do tego, żeby odkurzyć swój aparat, żeby skoczyć film w analogu i żeby się trochę zrelaksować. I mam jeszcze pomysł na 52 filmy w rok, ale to chyba zbyt wielka presja.

Wyzwanie uważam za zaczęte!

Poznajcie mnie zatem. Madlene. Studentka, krakowianka, miłośniczka żeglarstwa, dobrej książki, muzyki, sztuki, filmu, zdjęć i lodów kawowych.