Jedynym lekarstwem jest się zakopać pod pierzynę (oczywiście wcześniej ubrać dres, gruuuuubą bluzę i włochate skarpetki), zaparzyć cały dzbanek herbaty, zjeść milion cukierków i oglądać stare wakacyjne zdjęcia. A do wakacji tyle jeszcze ponurych dni... Przynajmniej jak trzeba wstać, to się jasno już robi. A nie tak jak jeszcze tydzień temu: ciemno wszędzie, głucho wszedzie...
środa, 29 stycznia 2014
#8 my się zimy nie boimy
Jedynym lekarstwem jest się zakopać pod pierzynę (oczywiście wcześniej ubrać dres, gruuuuubą bluzę i włochate skarpetki), zaparzyć cały dzbanek herbaty, zjeść milion cukierków i oglądać stare wakacyjne zdjęcia. A do wakacji tyle jeszcze ponurych dni... Przynajmniej jak trzeba wstać, to się jasno już robi. A nie tak jak jeszcze tydzień temu: ciemno wszędzie, głucho wszedzie...
poniedziałek, 27 stycznia 2014
#7 medstudent
Jak byłam mała to chciałam być kaskaderem-naoglądałam się z tata Indiana Jonesa. Imponowało mi, że Ci ludzie skaczą, wchodzą w ogień i nic im nie jest. Potem postanowiłam zostać archeologiem. Miałam przyjaciółkę, której tata zabrał nas na prowadzone przez siebie wykopaliska. Spałyśmy w namiocie na starym cmentarzysku, paliłyśmy ognisko i tańczyłyśmy wokół niego z pochodniami. W ciągu dnia wykopałyśmy krzemień ogromny, kilka fragmentów jakiegoś naczynia. Ale bardziej interesował mnie starożytny Egipt. Marzyłam o znalezieniu kiedyś jakiegoś faraona w Dolinie Królów.
Potem mi przeszło. Poznałam słowo mikrobiolog i tym kimś chciałam być! Nauczycielka od przyrody wytłumaczyła mi czym taka osoba się zajmuje. I zaczęłam uczyć się trudnych nazw struktur organelli komórkowych. Nie wiedziałam chyba nawet co to znaczy (system lamellarny!!!), ale czułam się taka mądra!
Za to zawsze uwielbiałam bawić się w lekarza. Leczyłam misie z zapalenia ucha (nawpychałam jednemu raz plastelinę zieloną do ucha, bo jakieś zmiany musiały być...), dziadkowi dawałam zastrzyki i osłuchiwałam go słuchawkami (prawdziwymi!), a z kuzynką robiłyśmy operacje na lalkach (szmacianym lalkom wszywałyśmy klocki w brzuchy, a wszystko zalewałyśmy czerwoną farbą). I nigdy jakoś nie myślałam o takim zawodzie. Po prostu się bawiłam. A potem zabawa przeszła w marzenie, a marzenie w studiowanie. Czy to dobry wybór? Czasem pluje sobie w brode, że życie sobie marnuje, bo mogłam iść na coś lżejszego. Czasem huczy mi w głowie, że jestem za głupia, że nie dam sobie rady, a potem będę beznadziejnym lekarzem. Ale za każdym jak widze, że moge komuś pomóc, dać kilka miesięcy/lat życia albo ulżyc w cierpieniu, to biorę się w garść. Wiem, że chce zostać lekarzem.
niedziela, 26 stycznia 2014
#6 niespodzianka
Każdy chyba lubi dostawać niespodzianki. A ja uwielbiam robić niespodzianki. Te dla osoby bliskiej i drogiej są najlepsze. Jakiś prosty, ale zabawny prezent, zwariowana rzecz bez okazji. To wszystko dla tego, żeby zobaczyć uśmiech na twarzy tej drugiej osoby. Bezcenne! I ta adrenalina, to napięcie przygotowywania. Czy wszystko się uda? Czy się spodoba? Czy nie zrobię z siebie aby może głupka? Pamiętam jak raz na urodziny mojej przyjaciólki zrobiłam razem z kilkoma dziewczynami gre. Nie zdąrzyłyśmy przygotować prezentu, więc to miało nam dać czas przez weekend. Sama gra okazała się strzalem w 10! Ale czasu nie kupiłyśmy sobie-Aga rozwiązała wszystkie zagadnki i zadania w dwie godziny...
A dziś to ja zostałam zaskoczona. Nie zdradzę co to było, co dostałam i co zastałam, ale trochę rozmazanym zdjęciem uchylę rąbka tajemnicy.
P. S.
Wiem czemu ludziom oczy się błyszczą. Bo zachodzą łzami szczęścia. Wiem czemu oczy zachodzą czasem mgłą. Bo to tak na prawde skroplona radość.
sobota, 25 stycznia 2014
#5 foe
Przyznam się Wam, że filmu "Hallam Foe" nigdy nie oglądnęłam... Mam go, czeka na swoją kolej. Ale po prostu boję się, że się zawiodę. I te dwa słowa już nigdy nie będą dla mnie takie wyjątkowe i magiczne.
piątek, 24 stycznia 2014
#4 wschód
I właśnie tu się zastanawiam czy to magia miejsca jednak, a może magia świtu?
poniedziałek, 20 stycznia 2014
#3 prostytucja
Trochę myślałam, trochę w ogóle stwierdziłam, że za dużo w tym moim kulturalnym życiu tej seksualności. Najpierw "Whore's glory", potem "Shame" polecony przez pana M, teraz książka "Czarodziejki.com", a dzisiaj jeszcze skusiłam się na "Nimfomankę cz. I". I może jeszcze przedświąteczny seans Kocham Kino "W ukryciu" można do tego zaliczyć-w końcu pseudo lesbijka miłość się tam przewija. Jeśli chodzi o ludzkie fantazje i perwersje czy co tam jeszcze, jestem zdecydowanie tolerancyjna. Ale zawsze chciałabym wiedzieć dlaczego. Chciałabym zrozumieć. Ale nie zawsze się da. Bo dla mnie ludzka seksualność to trochę takie sacrum. Wiem, typowo babskie gadanie... Ale nie wyobrażam sobie dzielić się z kimś obcym swoją cielesnością, swoimi największymi wstydami. Bo przecież seks jest najlepszy, kiedy łączy go właśnie miłość. Więc po co ta prostytucja? Ja rozumiem, że ludzie to zwierzęta (proszę się nie buntować, ja po biol-chemie jestem!), że rządzą nami popędy. A popęd płciowy to jeden z najmocniejszych popędów jakie nami władają. I chyba właśnie czasem tak się nam włącza. Według stałego bywalca domów publicznych, seks z prostytutką daje Ci wolność-możesz popuść wszystkie seksualne bariery i robić z nią co tylko chcesz, bo przecież za to płacisz. Uważa też, że te kobiety to uwielbiają. Czerpią z tego przyjemność i wcale ich to nie poniża. Mają jeszcze z tego dużo pieniędzy. I ten pan twierdzi, że który z panów nie był w burdelu, ten nie jest prawdziwym mężczyzna. Trochę mnie to zbulwersowało, bo przecież wciąż mam przed oczami obraz Czerwonej Ulicy w Bangladeszu. Małe dziewczynki sprzedawane przez rodziców, kobiety otwarcie mówiące, że nikt tam nie jest szczęśliwy i że cierpią. Może to praca jak każda inna, może to zwykły biznes. W końcu panie z Tajlandii muszą dbać o klienta, zwracać sprytem swoim jego uwagę. Reklamują się tu i tam, wyginając swoje ciała w "akwarium". Każda ma swój numer i są wybierane przez klientów, niczym łowiona rybka... Kobiety nie chcą być traktowane jak przedmioty, też potrzebują odrobinę czułości i miłości, ale nic z tego w zamian nie dostaną. Strasznie mnie zaciekawiła niezwykła religijność prostytutek. Meksykanki modlą się do Świętej Śmierci o miłość, buddystki o klientów, a młode Hinduski nie zrobią klientowi loda, bo przecież te usta szepcą modlitwy. Mówią, że sytuacja materialna zmusiła ich do tego, że to przecież szybkie i "łatwe" pieniądze, że to tylko na chwilę takie rozwiązanie. Ale przecież nikt nie kazał im uciekać z domu, pozwolić mężowi pić na kanapie czy skończyć porzucone studia. Mogły robić na dwa etaty jako sprzątaczka, jako recepcjonistka, kasjerka, cokolwiek! Mogły zachować swoją godność, swoją wartość. Zdecydowania taka praca jest krzywdząca, taka praca powoduje znieczulice i wielką ogólną niechęć do innych ludzi. To jest zdecydowanie smutne. Tyle poniżenia...
Obie pozycje są dla ludzi, którzy chcą uchylić rąbka tajemnicy. Dla ludzi, których nie obrzydzi wulgarny język i wulgarne obrazy. Niech nikt w tym nie szuka podniety, erotyzmu, bo przecież go nie znajdzie. To wspaniałe reportaże, dające do myślenia, wstrząsające. Przecież to prawdziwe, aż zbyt prawdziwe historie.
sobota, 18 stycznia 2014
#2 przemyślenia
Może Wy macie jakieś ciekawe zdanie na ten temat? Czy prostytucja to sprzedawanie ciała i to sprzedaż jak każda inna czy może wielki błąd? Czy należy ją zlegalizować może? Czemu dziewczyny się na to decydują? A co z mężczyznami? Czy wiecie gdzie u Was w mieście jest jakiś burdel? I po co wogóle mężczyźni (głównie oni) się tam wybierają?
poniedziałek, 13 stycznia 2014
#1 żeglarsko
Czytać zaczęłam od razu. Jako sailor girl pochłaniałam kolejne strony nie mogąc się doczekać opisu rejsu, przygód i adrenaliny. Już na swoim koncie mam kilka pozycji podróżniczo-żeglarskich i właśnie te o legendarnym Hornie były najlepsze. Przyszły czasy kolosa z farmy, wiec podręcznik stał się najważniejszą książką na półce... "Stary, mlodzi i morze" leżało i czekało aż święta przyszly. Skończyłam ją dosłownie kilka minut temu, do kolacji.
Czytając stronę za stroną coraz bardziej się denerwowałam. Zdjęcia śliczne, ale gdzie tu akcja, gdzie jakieś epickie opisy!? Jakieś żeglarskie smaczki?! Opłynęli Horn, spotkali Polaków na stacji badawczej, pokłócili się, ale to nic nowego, niz ciekawego. Druga część nie przyniosła większej dawki emocji. Dwa razy, dosłownie, miałam wypieki na twarzy i szczerze denerwowałam się razem z załogą. Dowiedziałam się za to co nieco o niedźwiedziach polarnych. Nie będę się dłużej rozwodzić-książka trochę mnie zawiodła. Spodziewałam się czegoś w stylu "Dziennika na Horn", a dostałam delikatny pamiętnik z podróży. Wielki plus za zdjęcia, za film dołączony do książki. Kto nie czytał jeszcze nic żeglarskiego-polecam! Nie przestraszy się sztormów zbytnio, ale poczuję ten klimat jedności i świetnej zabawy jaka panuję na łajbie. A kto już zna takie pozycję, to niech też przeczyta-dla samych zdjęć warto.
środa, 8 stycznia 2014
#0 into
Blog zdjęciowy już mam, ale każdy taki blog ma.
Sprawa wygląda zatem tak, że podjęłam wyzwanie: 52 książki w rok. Dość ekscytująca myśl. Mam już tyle pomysłów na to co chce przeczytać! A wiele z nich leży już na półce. Więc, do rzeczy! Blog o tym co przeczytam. A żeby nie było za łatwo, dodaje sobie drugie wyzwanie. 52 zdjęcia w rok. To kolejna motywacja do tego, żeby odkurzyć swój aparat, żeby skoczyć film w analogu i żeby się trochę zrelaksować. I mam jeszcze pomysł na 52 filmy w rok, ale to chyba zbyt wielka presja.
Wyzwanie uważam za zaczęte!
Poznajcie mnie zatem. Madlene. Studentka, krakowianka, miłośniczka żeglarstwa, dobrej książki, muzyki, sztuki, filmu, zdjęć i lodów kawowych.