poniedziałek, 27 stycznia 2014

#7 medstudent

Jak byłam mała to chciałam być kaskaderem-naoglądałam się z tata Indiana Jonesa. Imponowało mi, że Ci ludzie skaczą, wchodzą w ogień i nic im nie jest.  Potem postanowiłam zostać archeologiem. Miałam przyjaciółkę, której tata zabrał nas na prowadzone przez siebie wykopaliska. Spałyśmy w namiocie na starym cmentarzysku, paliłyśmy ognisko i tańczyłyśmy wokół niego z pochodniami. W ciągu dnia wykopałyśmy krzemień ogromny, kilka fragmentów jakiegoś naczynia. Ale bardziej interesował mnie starożytny Egipt. Marzyłam o znalezieniu kiedyś jakiegoś faraona w Dolinie Królów.
Potem mi przeszło. Poznałam słowo mikrobiolog i tym kimś chciałam być! Nauczycielka od przyrody wytłumaczyła mi czym taka osoba się zajmuje. I zaczęłam uczyć się trudnych nazw struktur organelli komórkowych. Nie wiedziałam chyba nawet co to znaczy (system lamellarny!!!), ale czułam się taka mądra!
Za to zawsze uwielbiałam bawić się w lekarza. Leczyłam misie z zapalenia ucha (nawpychałam jednemu raz plastelinę zieloną do ucha, bo jakieś zmiany musiały być...), dziadkowi dawałam zastrzyki i osłuchiwałam go słuchawkami (prawdziwymi!), a z kuzynką robiłyśmy operacje na lalkach (szmacianym lalkom wszywałyśmy klocki w brzuchy, a wszystko zalewałyśmy czerwoną farbą). I nigdy jakoś nie myślałam o takim zawodzie. Po prostu się bawiłam. A potem zabawa przeszła w marzenie, a marzenie w studiowanie. Czy to dobry wybór? Czasem pluje sobie w brode, że życie sobie marnuje, bo mogłam iść na coś lżejszego. Czasem huczy mi w głowie, że jestem za głupia, że nie dam sobie rady, a potem będę beznadziejnym lekarzem. Ale za każdym jak widze, że moge komuś pomóc, dać kilka miesięcy/lat życia albo ulżyc w cierpieniu, to biorę się w garść. Wiem, że chce zostać lekarzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz