sobota, 8 kwietnia 2017

# 44 ciągle pada

Człowiek wraca do pisania, jak ma w głowie za dużo myśli albo wręcz odwrotnie: pustkę. I ja dziś wracam pokornie tutaj z tego drugiego powodu. Ale od początku....
Żyli już chwile, jeszcze nie długo, ale też nie krótko. Raz bardziej szczęśliwie, a raz mniej, ale generalnie większych problemów nie było. Aż naszły burzowe chmury. Takie co zbierają sie, żeby strzelić piorunem dość długo. Widziałam tę chmurę, wiedziałam z czego powstaje i czułam, że nieuchronnie błyskawica rozświetli niebo. Nie mogłam znieść czekania, więc odtańczyłam taniec deszczu i spowodowałam ulewę. Myślałam, że będę przygotowana. Miałam kalosze i pelerynę i przygotowaną parasolkę, żeby schować pod nią Jego. Ale zapomniałam parasolki, a przeciwdeszczowe rzeczy okazały się przemakalne. Stałam na tym deszczu, widziałam i słyszałam pioruny, ale nie potrafiłam nic zrobić-stałam jak glupia, jak słup soli i nic. A miałam przecież argumenty... Miałam... Wypadało się, ale chmura pozostała. A ja wciąż stoję, bo zabrakło słów, żeby powiedzieć głośno: złapmy się za ręce, razem podbiegnijmy pod dach. Ja zmokłam, On zmókł. Czy uda się przeskoczyć przez kałuże miedzy nami?