poniedziałek, 8 września 2014

#33 bania do rana

Proszę Państwa, oto miś. Miś jest mało trzeźwy dziś. Kto spotyka w lesie misia, ten na banie szybko zmyka.

Nie wiem czy potraficie sobie wyobrazić Campus Akademicki. 300 studentów: starzy wyjadacze jak i świeżynki. Studenci z UJ, AGH czy Politechniki Śląskiej. 5 dni nielimitowanego alkoholu. Muzyka non stop. Zielona trawa i jezioro. Cała gama warsztatów, od żeglarskich, przez wizaż, fotografie po taneczne. Turniej koszykówki, wyścigi rowerkiem wodnym, silent party, paintball czy bieg na orientację.

To moja druga wyprawa Campus. Jako sternik na warsztatach.żeglarskich. Doborowa ekipa pływająca: ja, panna K, Misiek, Dudziak, Wojtek I Kubuś. Co dzień o 10 zbiórka przy łódkach i jazda na wodę. Każdy po kryjomu znosił wiadra i butelkę wody. Wożenie dupy po jeziorze jak z definicji. Czasem udało się kogoś ochlapać,czasem samemu się podkładało. Misiek, wielki amant, miał raz załogę dupeczek, ale wszystkie wyubierane. Nawet prysznic ich nie porozbierał. Nie wiem czym biedny chłopak im popadł, że długie spodnie i golfy poszły w ruch.
Co noc zaczynaliśmy od jungle speeda, na picie. Kto przegrywał walkę o totem, ten pił. Niektórzy specjalnie przegrywali, a inni specjalnie wyznaczali zawsze jedną osobę. Mój kieliszek z Tweetym robił furorę-mieścił dwa normalne kieliszki, nie tłukł się jak spadł i był przesłodki!

A teraz kilka anegdotek!
1% śniadanie przy stoliku z Prezesem: (...) i tak okazało się, że poszło na nas 6 litrów whisky
2% postanowiliśmy wypompować wodę przed śniadaniem z przeciekającej łódki. A tam na dole pani Bosman z flaszką. Siup, żeby łatwiej wyciągnąć na brzeg. Siup, żeby prosto chodzić.
3% warsztaty taneczne: chłopak brzydki jak noc, jedną koszulka od 3 dni, firmowa polibudy. Tańczymy odbijanego, wiec nadeszła moja kolej. Nie wiem czy chłopak miał tak dużego, czy tak mu się podobało. Ale ewidentnie przyszedł sobie pomacać.
4% na grze terenowej piło się wódkę z dmuchanej pani. I trzeba było tak rozgrzać pręt swoja dłonią ruchami góra-dół, żeby się zaświecił.
5% na tarasie dmuchany basen. W basenie panowie. Panowie w prześcieradłach. Zapraszają panie do siebie, a jak któraś odmówi, to siłą wrzucają.
6% chłopak ukradł mi spodnie i klapki, bo myślał, że jak go znajdę, to może na coś liczyć.
7% zakładamy kroplówkę z glukozą prodziekanowi awfu. 10 min później przychodzi z butelką pod pachą podziękować za uratowanie życia.

Historii jest dużo. Opowieści wiele się nie pamięta. A wiele jest nie dla wszystkich ludzi. What happened at the Campus, stays at the Campus. Tam tydzień mija na zabawie i utrzymywaniu odpowiedniego poziomu alkoholu we krwi.


Mimo tej całej zabawy, Solina raczy nas pięknym jeziorem, uroczymi górami. Widoki są niesamowite!






poniedziałek, 1 września 2014

# 32 powietrze pachnie jak malinowa mamba

Wydaje mi się, że dziś jest odpowiedni dzień na małe podsumowania. Za oknem snuje się dym po spalonych trawach, pola puste po żniwach, na balkonie coraz więcej pajęczyny. Mój brat szykuje białą koszule. Liście na drzewach nadal zielone, ale tracą swój blask, czuć, że zbliża się najlepsza pora na spływ Dunajcem. Maliny w kuchni zmieniają się w hektolitry soku do zimowej herbaty.



A ja siedzę na tarasie. Łapie ostatnie promienie sierpniowego słońca. Przeglądam zdjęcia z całego miesiąca. Wspominam tysiące przegadanych minut, wszystkie wybuchy radości, nocne powroty do domu, filmy na trawie i wygrane bilety, piwo ma schodach wydziału chemii i wino na stokach, wycieczkę na kajaki, rajd dookoła Babiej Góry. Wciąż czuję smak wszystkich pyszności, które upiekłam. I mam w głowie zadowolone miny osób, które nakarmiłam. A w arkusz excela wpisuje kolejne książki przeczytane w Bombie przy kawie i pączku. Dwa miesiące temu nie pozwoliłabym sobie nawet pomyśleć, że czeka mnie miesiąc pełen wrażeń, pełen wspomnień, pełen niespodzianek. Nie sądziłam, że odważę się wsadzić stopy do akwarium z rybkami. Nie myślałam, że dostane tyle pocztówek. Nie przypuszczałam, że spotkam się z taką ilością dawno nie widzianych znajomych. Nie marzyłam o double datę ze słodyczami.








Nie myślałam, że podczas praktyk w gabinecie zabiegowym w zwykłej przychodni usłyszę tyle historii, doświadczę tak wiele ciepłych słów. Miałam okazję pobierać krew szefowi katedry Mordoru. A była pracowniczka Katedry Immunologii obiecała trzymać kciuki za moją poprawkę! Podobno mam taką młodą buzię, że aż strach oddać się w moje ręce. Dziwi mnie to, bo biały fartuch powinien postarzać! Ale, ale! Koniec końców jestem delikatna! Nakarmili mnie jabłkami z własnego sadu, lodami z własnej lodziarni i toną czekolad.


Nabawiam się spalonego nosa, zakwasów w barkach, bolącego tyłka, strupów na kolanie, bąbli po komarach. Na koniec kataru i bolącego gardła.
Naładowałam się pozytywną energią, odpoczęłam jeszcze bardziej. Nabrałam trochę zdrowego ciała po operacji, w końcu i jeszcze bardziej urosły mi włosy. W środku zmieniłam trochę podejście do samej siebie. I świata naokoło. Wszystko osiągam po kolei. Stawiam pewnie pierwszy, najtrudniejszy krok. Bo najważniejsze to zacząć coś. Każde napotkane "nie" zmieniam na "tak". Znalazłam zgubione w ostatnim czasie poczucie własnej wartości i pewność siebie. To wszystko brzmi tak banalnie, jest banalne, a diametralnie zmienia dosłownie wszystko. Chodzi teraz po świecie mała M' w różowych butach.
Siedzę na tarasie i uśmiecham się jak głupia na myśl o już jesiennym wrześniu. Jeszcze się nie zaczął, a już wiem, że będzie mi brakowało dnia na wszystko co zaplanowałam.